piątek, 20 stycznia 2017

Wycieczka autokarowa - 17.01.2017

Znowu trzeba wstać o 5 rano!
Drugi dzień z rzędu!
Ciemno, zimno, ale przynajmniej cel wart poświęceń.
O 6.45 wyruszamy spod Miejskiej Galerii Sztuki w Dublinie, żeby spędzić cały dzień na wycieczce do Irlandii Północnej.


Pierwszy przystanek - Belfast

Zatrzymujemy się tylko na szybką kawę, siku i uzupełniamy zapasy jedzenia, bo później już prawdopodobnie nie będzie gdzie zrobić zakupów.
Udało mi się zrobić kilka fotek ratusza (który robi całkiem niezłe wrażenie, pomimo, że pogoda była trochę niezdecydowana) wraz z pomnikiem królowej Wiktorii przed wejściem, która jest ulubiona królową mieszkańców Belfastu. bo to ona nadała temu miejscu prawa miejskie. Zaraz obok znajduje się pomnik pamięci Titanica, który jako jedyny na świecie ma wypisane nazwiska wszystkich pasażerów, począwszy od klasy pierwszej, aż po obsługę kuchni, bez wyjątków. Dla tych, którzy o tym nie wiedzą, to właśnie tutaj został zbudowany "niezatapialny" Titanic, dlatego też w setną rocznicę zatonięcia (31 marca 2012) otwarto tu muzeum w którym zebrano pamiątki z tego właśnie statku.
To by było na tyle w Belfaście, szybko wracamy do autokaru i ruszamy dalej, bo cały dzień przed nami i jeszcze sporo do zobaczenia.



Przystanek drugi - Dark Hedges

szybki przystanek przy bukowej alei zwanej Dark Hedges, tylko po to, żeby zrobić szybkie zdjęcia, bo poza tym tak na prawdę nie ma nic do zobaczenia, a sama aleja jest używana jako droga publiczna, która prowadzi do Gracehill House - obecnie przekształconego na klub golfowy, a niegdyś należący do rodziny Stuartów, którzy prawie 300 lat temu zasadzili 94 drzewa wzdłuż drogi dojazdowej, aby oczarować odwiedzających ich gości.
Fani Gry o Tron powinni kojarzyć aleję, jako "Drogę Królów". 
Niektórzy twierdzą, że Dark Hedges jest nawiedzane przez Szarą Damę... Co kto lubi :)




Przystanek trzeci - Zamek Dunluce

Postój jeszcze szybszy niż Dark Hedges, również tylko tyle, żeby zrobić zdjęcia.
Zamek Dunluce to już właściwie tylko ruiny, które uchodzą za jedne z najpiękniejszych w Irlandii, nie chodzi tylko o same mury, ale tez o scenerię, w jakich zamek jest osadzony.
Nasza fantastyczna przewodniczka opowiedziała na anegdotę dotyczącą zapadnięcia się klifu z częścią zamku, w której mieściła się kuchnia, co akurat faktycznie miało miejsce i było powodem wyprowadzenia się mieszkańców i pozostawienia tego miejsca na wyniszczenie, gdyż nie było wystarczająco bezpiecznie, żeby tam mieszkać.


Przystanek czwarty - WIELKA GROBLA!!

Główny punkt programu! Wielka Grobla!
Wersja naukowa mówi, że ta ogromna kamienna formacja powstała w wyniku erupcji wulkanicznej 50 mln lat temu pozostawiając po sobie bazaltowe kolumny o sześciokątnej podstawie, które wyglądają jak dzieło człowieka. Nietrudno tez się dziwić, że mówi się o niej, ze jest ósmym cudem świata i znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. 

Wersja mitologiczna mówi o tym, że żył tu kiedyś olbrzym imieniem Finn Mccool, który bardzo nie lubił się z innym olbrzymem mieszkającym na wybrzeżu Szkocji i Finn wybudował most, żeby rozprawić się z wrogiem. Ten mit jest o wiele dłuższy, ale nie będę się zagłębiać w szczegóły, postaram się go zamieścić na stronach bloga, jeśli Was interesuje, to tam go będziecie mogli przeczytać.
W każdym razie taka sama formacja kamienna ciągnie się całą drogę pod wodą aż na Szkockie wybrzeże, co bardziej przekonuje mnie do wiary w olbrzymy niż erupcje wulkaniczne... ;) Jak Wy myślicie?
Wrażenie jakie robi to miejsce jest oszałamiające i jeśli kiedykolwiek przejedziecie do Irlandii, to to miejsce jest jednym z obowiązkowych. Coś naprawdę niesamowitego! Radzę się jednak spieszyć, bo jeszcze można sobie swobodnie na kamienie wejść i się wspinać, ale słyszałam, ze w planach jest postawienie tam ściany z pleksi i będzie można sobie na to cudo popatrzeć tyko "przez szybkę".




Przystanek piąty - most linowy

Carrick a Rede to kolejne miejsce w planie wycieczki i razem z Wielką Groblą na pierwszym miejscu mojej prywatnej listy najpiękniejszych miejsc na świecie. Niesamowity widok na morze, małe wysepki wokół Irlandii i szkockie wybrzeże na horyzoncie. 
Jeśli będziecie oglądać zdjęcie z tamtą, to uwierzcie, że to nie photoshop! Trawa serio jest taka zielona a woda taka srebrzysta! SERIO!
No ale, nie przyszłam tu tylko popatzrec na most, chcę przejść! Generalnie nie mogłam sie doczekać. Nigdy wcześniej nie byłam na moście linowym. Idąc w jedną stronę było ze mną 5 innych osób, więc strasznie chwiało, bo każdy chodzi w innym rytmie, ale spowrotem już szłam sama i nie było nic strasznego. Most jest super dokładnie wykonany, wygląda na solidny (jak na most linowy) i dość bezpieczny, więc jeśli sam "nie szukasz guza", to nie ma się czego bać.
Całkiem fajne przeżycie :)





Przystanek szósty - Cashendun

Wioseczka nad samym morzem, cudowna i czarująca, z kamienistą plażą wyłożoną morskimi roślinami i ogrodzona czarnymi skałami. Główną atrakcją jest kompleks grot, które również służyły za scenografię do jednej ze scen Gry o Tron.
Naszej grupie najbardziej spodobała się koza w kamizelce odblaskowej przewiązana do pomnika koziołka, która przywitała nas zaraz po wyjściu z autokaru. Pomnik postawiono ku pamięci prawdziwego koziołka, wioskowego pupila, który bawił się jak pies, a w pubie pił piwo, którym dzielili się z nim mieszkańcy wioski. Każdy ma swoich bohaterów :)

Czas wracać do Dublina. Przejeżdżamy wzdłuż wybrzeża i przez zielone wąwozy rozdzielające wzgórza. podziwiamy krajobrazy i próbujemy wypatrzyć malusieńkie wodospady. To był naprawdę udany dzień, a do Irlandii napewno jeszcze kiedyś wrócę. :)


środa, 18 stycznia 2017

Dublin - dzień pierwszy 16.01.2017

Pierwszy dzień w Dublinie i od razu się zgubiłam! Nie mam pojęcia jak to jest, ale jakoś nie mogę rozpracować tego miasta, pomimo, że mam mapę. Nie wiem, czy chodzi o to podwójne nazewnictwo ulic (po angielsku i irlandzku), czy ukształtowanie terenu, ale nic się ze soba nie zgadza!
Dopiero przyjechałam z lotniska, z B. mam się zobaczyć za jakieś 4 godziny, do hostelu jeszcze nie mogę się zameldować, bo na to też za wcześnie, więc z tym ciężkim plecakiem, zmęczona, pomimo wczesnej godziny i trochę zagubiona musze sobie znaleźć coś do roboty.
Nie do końca wiem od czego zacząć, więc do głowy przychodzi mi Guinness Storehouse, czyli browar. Z góry wiem, że za wstęp trzeba przepłacić, ale w sumie po to też przyjechałam do Irlandii, a jak próbować Guinnessa to najlepiej "u źródła". 😍
Oprócz tego, że cena jest zbyt wysoka za godzinna wycieczkę z przewodnikiem, to wypiłam całkiem sporo "darmowego" piwa i ogólnie podobało mi się, chociaż już drugi raz bym tam nie poszła. Nic zaskakującego tam nie ma, jeśli chodzi o samą część "edukacyjną", ale samo wykonanie i aranżacja jest mocno dopracowana ze szczegółami i to robi wrażenie.

Złapałam coś do jedzenia i szukam hostelu. Jak się okazało trochę poza centrum i w nie najpiękniejszej dzielnicy, ale jest czysto i tanio, więc trzy noce przeżyję. Nie ma co porównywać z hostelem w Maladze, czy z którymkolwiek z poprzednich.

Spotkałam się z B.! Oprowadził mnie po Dublinie i bez przerwy opowiadał! Zaskakujące ile ten człowiek wie o mieście i historii Irlandii! Można by tak słuchać bez końca. Zaczęłam się w pewnym momencie zastanawiać, czy on robi coś poza czytaniem , ale B. jest tez typem sportowca, biega, jeździ rowerem, łazi po górach itd., więc jednak nie tylko czyta. Nasz wieczorny spacer zakończyliśmy Guinnessem w restauracji, która kiedyś była bankiem do którego po prostu wstawiono bar i stoliki. Wrażenie robi oszałamiające i wygląda dość ekstrawagancko. Czas spać, bo jutro rano wyruszam na wycieczkę autokarową.
Christ Church Cathedral

Ha'penny Bridge



Christ Church Cathedral

wtorek, 10 stycznia 2017

Rock-a-nore

 Rock-a-nore to część miasta, która rozciąga się od starego miasta, aż po klify. Miejska jego część
obejmuje The Stade, czyli rybacką część plaży, Net shops - czyli charakterystyczne, wysokie, czarne budki, niektóre jeszcze sprzed 200 lat, używane przez rybaków jako składzik i miejsce, gdzie mogli reperować uszkodzone sieci, liny i inny sprzęt potrzebny do połowu ryb; a także targ rybny, gdzie można kupić świeżą rybę i owoce morza prosto z pierwszej ręki od rybaków. Bardziej turystyczne obiekty w tej części Hastings to Muzeum Rybackie, Muzeum Wraków Statków oraz Akwarium.

 Jednakże najpiękniejszą i jednocześnie najmniej chyba popularną atrakcją jest widok na klify. Niewiele turystów tam trafia, gdyż trzeba najpierw przejść przez parking na końcu głównej drogi, więc nawet w lecie jest tam raczej spokojnie, bo wszyscy zostają na plaży przy centrum miasta, gdzie mają wystarczająco blisko do całej reszty atrakcji. Warto zabłądzić na koniec plaży, tam gdzie już tylko jest barierka, dwie ławeczki i morze, no i ten zapierający dech w piersiach widok na klify, nie tylko East Hill, który cały czas mamy przy sobie, ale tez na kilka pozostałych sięgających aż do Fairlight.



Tutaj trochę bardziej naturalnie to wszystko wygląda, nawet mewy są bardziej dzikie niż w centrum. W tej części plaży mają spory dopływ jedzenia z rybackich odpadków, więc nie są przyzwyczajone do wszechobecności karmiących ich ludzi. Ja się o tym przekonałam, kiedy chciałam je sfotografować z bliska i zaczęły mnie atakować, czego w centrum raczej nie robią, jeśli nie chcą Ci po prostu ukraść smakołyków. No cóż, takie uroki... Nikt nie powiedział, że mewy gdziekolwiek są oswojone. :)








wtorek, 3 stycznia 2017

Popołudnie w Eastbourne - molo

Rok mieszkam w Hastings i jeszcze nigdy nie byłam w Eastbourne. Przejeżdżałam tamtędy kilka razy w drodze do Londynu, ale nigdy nie zatrzymałam się na dłużej niż było potrzebne, żeby pasażerowie na stacji kolejowej wsiedli do pociągu. Słoneczny dzień, dodatkowo wolny od pracy skusił mnie do wyjazdu. Tym razem postanowiłam jechać autobusem, który co prawda jedzie prawie drugie tyle dłużej, ale też zapewnia nowe widoki, bo te z okna pociągu znam na pamięć.
Po drodze mijaliśmy kilka mniejszych miasteczek i wiosek, które z okien piętrowego autobusu wyglądają po prostu bajecznie. Pola i łąki, na których pasa się owieczki i kucyki, niskie ceglane domki kryte dachówką, porośnięte mchem i bluszczem sprawiają, że uśmiech sam pojawia się na twarzy.


Kiedy po godzinnej przejażdżce dotarliśmy do celu, pierwsza rzeczą, która rzuca się w oczy jest niesamowita ilość hoteli i pensjonatów ustawionych ciasno jeden koło drugiego wzdłuż głównej grogi biegnącej przy plaży. Można pozazdrościć gościom widoków, kiedy budzą się rano, gotowi do drogi spełniając swoje cele i marzenia.
Autobus zatrzymał się zaraz przy molo, tak różnego od tego nowo otwartego w Hastings. Budynek ustawiony tutaj i brama wejściowa wyglądają tak, jakby przez ostatnie sto lat nikt tu niczego nie zmienił poza odświeżeniem i pielęgnacją oryginalnego wyglądu. Całość wygląda cudownie, zwłaszcza w blasku popołudniowego, zimowego słońca odbijającego się od tafli wody.
Podobnie jest z samą promenadą wzdłuż plaży. Obsadzona palmami i wiecznie zielonymi krzewami, wieczorem oświetlona rzędem wiszących światełek wygląda romantycznie i trochę jak z lat 70 dwudziestego wieku.
Zatrzymałam się w centrum na kawę w jednej z sieciowych kawiarni, w której podali mi chyba najsłodszą gorącą czekoladę jaką kiedykolwiek piłam w moim życiu i tu też w notatniku powstał ten post. Wrócę nad morze i zrobię jeszcze kilka zdjęć, a potem czas wracać do domu.